AmeliaPustak AmeliaPustak
733
BLOG

Popierogowana w ołowianej masce Tutenhamona

AmeliaPustak AmeliaPustak Rozmaitości Obserwuj notkę 92

   Na wstępie mojego kolejnego inspirującego i ważnego wpisu na moim opiniotwórczym blogu, chciałabym podziękować za wszystkie głosy sympatii płynące pod moim adresem zarówno na PW jak i w komentarzach.

    Szczególnie za jeden chciałam podziękować. Otóż mój wielbiciel, podpisujący się nikiem “Pokurcz13″ pisze o mnie, że jestem tylko tandetną podróbką oryginału. Ależ drogi Pokurczu13, bardzo mądrze piszesz – ja nigdy nie starałam się nawet być czymś innym. Kto poza oryginałem dałby radę tyle chlać? Poza tym nikt nie potrafiłby być takim tępakiem nawet bardzo się starając, chłe chłe. To mój drogi Pokurczu jak nie przymierzając Huragan Felix i popierdywanie po dobrych pierogach z cebulą chłe chłe. Dyferencję ty zauważasz? Niemniej drogi Pokurczu13 Bóg zapłać za dobre słowo. W prezencie wysyłam Ci moje reformy, które podziurawiły mi się kiedy ostatnio robiłam przysiad sięgając przypalone ciasto z piekarnika. Ponoś trochę, najlepiej na głowie to może zrozumiesz albo poczujesz jak Tobie daleko do ideału chłe chłe. I ćwicz, najlepiej w parze z oryginałem tylko nie pod sklepem bo chłody i możesz się zaziębić – bezpieczniej w piwnicy z gwinta. Kocham Cię.

Wzruszył mnie ten Pokurcz - prawie się popłakałam. Jak to ludzie potrafią dobrze zrozumieć intencje bliźnich.

Ja gotować naprawdę umiem. Zresztą po mnie najlepiej widać chłe chłe. Niemniej to co ostatnio miało u mnie miejsce postawiło wielki znak zapytania.

   Nagotować ja chciałam pierogów już z myślą że na wigilie. No ale same pierogi to nie wszystko. Wiadomo potrzeba wypełniacza coby nie były za jałowe. I postanowiłam ekologicznie a przy okazji żeby nie za drogo było to ja taki wypełniacz sama we własnym zakresie zrobię. Bo mój blog poza funkcją opiniotwórczą ma jeszcze edukować i dostarczać nowych pomysłów tym razem w dziale kuchnia. I całą noc nie spałam i myślałam myślałam i wymyśliłam. PRZECIEŻ IDĄ ŚWIĘTA!

   Najlepiej będzie nawiązać do tradycji i pogodzić przyjemne z pożytecznym. Eko, świątecznie, zapachowo i radośnie – czyli mówiąc krótko igły z choinek. Tak! Tego nikt jeszcze nie próbował bo wszyscy myślą że kłują. A figa z makiem jak mawiał Nikodem Dyzma. Tylko skąd je brać? Wybrałam się zatem na pieszą wycieczkę na skraj mojej wsi. Tam choinek dostatek. Wzięłam trzy reklamówki bo kilka ważnych osobistości które wielbią czytać mój opiniotwórczy blog miałam w planie zaprosić to igieł musi nastarczyć, nożyk do obierania ziemniaków coby oskrobać igły z gałęzi i poszłam. Trochę naskrobałam ale słabo mi szło bo ja to za robotna nie jestem i już samym dojściem (do lasu oczywiście chłe chłe) się zmęczyłam. Pół reklamówki to zdecydowanie za mało. Wracając spotkałam Stefka który akuratnio jest gajowym w tym rewirze. Nie mógł się nadziwić na cholerę mi skubane igliwie z choinek ale się nie zdradziłam. Powiedziałam mu że wszystko znajdzie na moim opiniotwórczym blogu i żeby zajrzał to będzie szóstą osobą która ten blog czyta chłe chłe. I on tylko doradził mi że mam pojechać do jednego hipermarketu bo oni brali kilka dni temu dużo choinek i na pewno im poopadały zwłaszcza z dolnych gałęzi bo kilka dni wcześniej sołtys się napił i gonił wszystkich swoich gości po lesie. A że akuratnio jednocześnie strzelał z kałasznikowa to oni wszyscy się czołgali i na pewno poobrywali te gałęzie i igliwie powinno łatwo poopadać.

  Bardzo zainteresowałam się co takiego stało się sołtysowi, i dowiedziałam się że podczas rodzinnego spotkania dostał delirki. Ponieważ podczas wojny w czasie wyzwalania jego wsi wojsko zostawiło mu kilka kałasznikowów to poczuł zew i wziął do niewoli całą rodzinę. I kiedy przysnął uciekli mu w las, co dla niego było dowodem kooperacji z najeźdźcą. Zanim po niego przyjechało pogotowie przeczołgał ich w tym lesie, ale na szczęście nikogo nie zabił.

  No to na drugi dzień pojechałam do hipermarketu po to igliwie. I jakie szczęście bo tam syn moich znajomych pracuje Wojtuś, który za kilka łyków z piersióweczki wypełnił mi wszystkie reklamówki igliwiem i nawet w gratisie dał mi mały woreczek trocin po tym jak obrzynali choinki do stojaków.

  Szczęśliwa wróciłam do domu. W maszynce do mięsa wszystko dokładnie zmieliłam i powiem wam ze nawet nieźle się zapachowo komponowało. No i pachniało tak świątecznie w sam raz w klimacie. Ale zjadliwe to to nie było. Wiem mam! Dałam do całości siekanej cebuli i kleiku ryżowego z marchwią i jakoś zaciągnęło. Pierogi zrobiłam tradycyjne, i powiem wam ze mniam mniam. Ale zanim goście przyjdą warto spróbować swego wytworu. I zjadłam i coby się komponowało resztę igiełek na bimberek nastawiłam. Popijałam i myślałam jaka ja genialna i mądra jestem i jak dobrze umiem gotować…

  I rano obudziło mnie dziwne uczucie, jakbym miała sztywne włosy. W ogóle całe ciało jakieś takie. Pobiegłam do łazienki a tam jakże przykra niespodzianka. Moje całe ciało pokryte było igiełkami choinkowymi a na głowie to nawet mi gałęzie wyrosły. Załamałam się choć tylko na chwilę. Idą święta będę mogła robić za żywa choinkę powiedzmy 5 PLN za fotkę to nieźle zaoszczędzę na moją walkę o byt. Ale z drugiej strony jak w takim stanie pokazać się ludziom? Moje blond włosy zabarwiły się dodatkowo na zielono… Co za dno.

  Franek mój przyjaciel weterynarz mało się nie przewrócił jak mnie zobaczył. I zaproponował jak zwykle kilka rozwiązań alternatywnych. Czekać aż samo opadnie, co biorąc pod uwagę cykl wegetacyjny choinki może potrwać. Tudzież kurację wspomagać nie pijąc ale to w moim przypadku niemożliwe jest. Ogólnie słaby sposób. Co można więcej? No albo maszynką do golenia albo depilatorem powyrywać ale co z gałęziami na głowie to on nie wie, bo to chyba amputować by trzeba a to masa roboty… Dobra niech będzie depilacja.

   W ramach znieczulenia posmarował mi buzię denaturatem i lodem obłożył – po pół godzinie wdychania tych oparów już nieźle w ryju miałam i było mi wszystko jedno, zwłaszcza ze lód się topił i wlatywało mi za koszulę aż w reformach czułam chłe chłe. Franek załączył depilator, ale ten nie dawał rady, zatrzymywał się bo włos za twardy. Wtedy Franek wpadł na pomysł żeby podłączyć samą końcówkę depilatora do wiertarki i silnymi ruchami obrotowymi powyrywają się włosy coś jak na szlifierce. I rzeczywiście szło, ale bolało jak cholera, poza tym te igły latały w powietrzu jak naboje z kałasznikowa sołtysa. I w końcu jak Franek dostał w oko przerwaliśmy. Efekty były opłakane. I wtedy Franek pokazał swój medyczno-techniczny geniusz. On to jednak zdolny jest. Zapalił papierosa – bo od czasu naszej ostatniej przygody z denaturatem w piwnicy stał się bardzo nerwowy – i powiedział puszczając kółeczko:

Tutenhamon!

  Na co myślałam ze musiał nieźle ten bimberek co go pijemy mu do łba walnąć. I zapytałam: Jaki Tutenhamon – no wiem coś mi się kojarzy to jakiś rodzaj pasztetu z Grecji chyba? Na co Franek zerknął na mnie spode łba i powiedział: Oj Amelio Pustaku ty to jednak tępak jesteś! Faraon barani łbie! Faraon i jego maska! Złota maska Tutenchamona. Na co ja już kompletnie zbaraniałam – powiedziałam mu ze jak wszyscy w podstawówce chodzili na lekcje to ja z woźnym Edkiem płyn do mycia szyb popijałam w jego pleksiglasowym kantorku, o czym zresztą już pisałam na swoim opiniotwórczym blogu, i nic nie poradzę że wszystko mi się z żarciem lub piciem kojarzy.

 Franek powiedział że zrobimy taki odlew, maskę jak miał faraon Tutenhamon i on mi ten odlew na twarz nałoży i jak zastygnie to wtedy podczas zdejmowania wszystkie igły wyrwie. Coś jak depilacja woskiem ale zamiast wosku musi być jakiś metal najlepiej złoto coby mocno te igły chwyciło. Szybko policzyłam w głowie ale nie mam w domu złota bo wszystko co miałam już dawno spłynniłam chłe chłe. Na co Franek stwierdził ze lepszy będzie ołów bo tańszy i się na kuchence stopi. I pobiegł szybko do domu a kiedy wrócił przyniósł karton z ołowianymi żołnierzykami. Kochany ten Franek – postanowił swoją sentymentalną pamiątkę z dzieciństwa mi oddać… Wziął niewielki kociołek do bimberku i nastawił na gaz. I już po kilkunastu minutach potopiły się. Franek powiedział ze muszę być dzielna jak mi ten ołów lał na twarz. Dobrze że oczy zamknęłam ale paliło jak cholera, chociaż igliwie nieco amortyzowało palenie chłe chłe. Jak zastygło Franek podszedł, chwycił mnie jedną ręką za kłaki a drugą zdecydowanym, zamaszystym ruchem zdjął mi maskę. Łooooj zabolało troszku, ale poszło z tym że oberwał razem ze skórą! Kiedy wspomniał o odkażaniu wywaliłam go na zbitą mordę. Teraz to ja wyglądam jak jakieś monstrum, straciłam zupełnie swoją twarz! Mogłabym zarabiać bez charakteryzacji na Halloween ale to dopiero za rok. I jak ja się ludziom przez ten rok na oczy pokażę no jak?

A to ja w pierwszej fazie – kiedy porosła mi głowa a na buzi jeszcze nie miałam igiełek.

A morał z tej historii jest następujący: poszukiwanie alternatywnych rozwiązań w dziedzinie kuchni może doprowadzić do tego że poczujecie się jak prawdziwi faraonowie, czego Wam wszystkim życzę, chłe chłe.

o mnie: prowadzę osobiście bloga: http://sramelia666.wordpress.com

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości