AmeliaPustak AmeliaPustak
296
BLOG

Bimbrowe Wojny I – atak mrówkoklonów czy zemsta Faraona?

AmeliaPustak AmeliaPustak Rozmaitości Obserwuj notkę 22

  Jak zapewne od dawna wiecie picie to całe moje życie. W zasadzie jego połowa, drugą jest pędzenie. Potwierdzam za zgodność że pędzić trzeba, bo jak mawia stare kaszubskie przysłowie jak kobieta nie pije to jej wątroba gnije. To przysłowie zresztą jest autentyczne, bowiem najnowsze badania amerykańskich lekarzy wskazują, że analizy wątrób kobiet pijących i niepijących prowadzą do wniosku o mniejszej ilości grzybów i pleśni w wątrobach kobiet pijących. Zresztą mój tato zawsze mówił: Kto pije i pali ten nie ma robali, i to szczera międzynarodowa prawda musi być.

I tak rozmyślając o swoim hobby i rodzinnych korzeniach i tradycjach sączyłam wczoraj nową nalewkę na bimberku ze ściółki leśnej. Pogoda ostatnio w kratkę u mnie nieco padały opady przelotne, więc w pobliskich lasach ściółka już zaczyna ponadgniwać. I pewnie zastanawialiście się dlaczego mnie mniej ostatnio tutaj było? Bo pojechałam przedwczoraj na mały rekonesans autobusem linii podmiejskiej numer 52 na obrzeża miasta. Idąc dalej przez las jakieś 3 km w linii prostej od przystanku, dochodzi się do gajówki w której mieszka mój stary kolega z zawodówki Bronek. Ten człowiek jest gajowym z zamiłowania. W zasadzie zawsze pasjonował się zwierzętami. Już w pierwszej klasie zawodówki wołali na niego rogacz, bo podobno kiedy na swoich imieninach schlał się do urwania filmu i zasnął na stole, jego narzeczona pod tym stołem z takim jednym Wojtkiem miejscowym amantem…. Ale to nie ważne. Bronek odgryzł się nie raz nie dwa, zaliczając masę dziewczyn na ambonach w lasach. Zawsze polował na co ładniejsze więc mnie omijało. Ale fioła na tle zwierzyny leśnej miał na prawdę. Codziennie rano niczym Wojski budził cały blok poranną grą na rogu, podczas której wykonywał Darz Bór, i to w trzech różnych wersjach językowych pod rząd. Na wszelkie zabawy szkolne przebierał się za zwierzęta, a to raz wszyscy myśleli że żywy dzik wbiegł do szkoły, a to że szczur wielkości człowieka kąpie się w sedesie w szkolnej toalecie, oj mówię wam fantazję to on miał. I to właśnie podczas odwiedzin Bronka w leśniczówce zapoznał mnie on z techniką otrzymywania bimberku ze ściółki leśnej. Najlepiej lekko nadpleśniałej. Z dwoma workami ściółki i nadzieją wróciłam do domu. Rzeczywiście szybko, tanio i solidnie, siedzę i piję ten bimberek.

I tak piję i piję i nagle patrzę, że coś na ceracie na stole przebiega. Takie mniejsze od muchy. O i znowu. I wzięłam łyżeczkę i próbowałam to ukatrupić ale nie trafiłam. I znowu i znowu. To ja w drugą rękę łyżeczkę i walę an przemian. Sąsiedzi później mówili ze fajny koncert perkusyjny im zrobiłam i pytali jak długo lekcje gry biorę, chłe chle. A ja tak samoistnie z siebie, ech. Ma się ten talent. No ale wracając do tych nibymuszek to tego było więcej i więcej. Im bliżej kuchni tym więcej. Z przerażeniem odkryłam, że cały mój kilku-dziesięciokilogramowy zapas cukru opanowały mrówki faraonki w ilości wprost niesamowicie licznej. Mrówa na mrówie i skrzydlate i łaciate i pręgowane wszelakie. Szok! Ponieważ po ostatniej przemianie Franka mojego znajomego lekarza weterynarza, w kota mógł on na mnie liczyć do tego stopnia, że w końcu znalazłam znajomą ekspedientkę z Polo Marketu która go pocałowała, po czym zamienił się on znowu w człowieka, zadzwoniłam do niego z prośbą o poradę. Franek, przekonany że to objawy delirki, kazał zastosować następującą procedurę. Nalać pół wanny lodowatej wody a w misce lub metalowym kotle w pokoju rozpalić ognisko. I biegać tak wanna – nur, wyskok i dwa skoki na juhasa, czyli ze skrzyżowanymi w powietrzu nogami nad ogniem. I znowu wanna – nur – juhas, wanna – nur – juhas. Po pięciu seriach wziąć słoik, złapać jedną mrówkę do niego zamknąć szczelnie i zadzwonić do Franka. Terapię stosowałam, choć było dziwnie raz chłodno, raz znowu gorąco i tak na przemian. To taka nowa terapia antydelirkowa, leczenie szokiem termicznym. W sumie może i skuteczne ale te skoki nie bardzo mi szły, zwłaszcza że po pierwszym opaliłam sobie włosy na nogach i tyłku i w domu śmierdziało jak przy opalaniu kurczaka po skubaniu. Więc już więcej nie skakałam tylko zamiast skoku obiegałam ognisko trzy razy. W końcu jak skończyłam wzięłam słoik złapałam dwie mrówki, zamknęłam i zadzwoniłam do Franka.

Poprosił mnie żebym zamknęła oczy i policzyła do stu. Po czym otwarła i sprawdziła co widzę w słoiku. I nic to nie dało bo w słoiku wciąż widziałam mrówki. Franek się zdziwił i stwierdził że to jakaś wyjątkowo odporna na leczenie delirka i zdecydował się na seans hipnotyczny przez telefon. Kazał mi położyć się na kanapie i słuchać co mówię i powtarzać po nim. Jeden, dwa, trzy zaczął swoje magiczne hipnotyczne odliczanie, a ja za nim, jeden, dwa, trzy… I później tak powtarzałam powtarzałam i powtarzałam, niewiele pamiętam. Pamiętam tylko jak w od pewnej chwili zaczęłam być mrówkojadem. Dopadnę was wszystkie. Przeszłam na swoich czterech łapkach do kuchni i zaczęłam swoją długą trąbką wsysać te mrówki z worka z cukrem jedna po drugiej. Mniam mniam pomyślałam. Mrówki w cukrze to jest coś. I w zasadzie co do jednej zjadłam wszystkie, wtedy przeszłam do pokoju i pomrukując zaczęłam łapać te które zgromadziły się przy ognisku, myśląc że dziki mrówkojad do ognia nie podejdzie. I takie były pyszności wszelakiej że jak mops się obżarłam i cukrem i nimi. I później już tylko jakieś głosy słyszałam i zasnęłam.

I obudziłam się przywiązana pasami do łóżka. Lekarz prowadzący opowiedział mi o szoku jakiego doznał kiedy zobaczył w moim mieszkaniu kocioł z palącym się węglem z grilla, wkoło którego na czterech lata rozebrana do naga przysadzista kobieta z rurą od odkurzacza w zębach a wkoło porozsypywane są dziesiątki kilogramów cukru. Na dodatek w łazience przelewa się z wanny lodowata woda, do tego stopnia, że sąsiedzi z trzech pięter niżej zadzwonili po straż, a słysząc dziwne chrumkania podobne do tych jakie wydaje polujący mrówkojad, również i po pogotowie.

Wstępne wyniki analiz wykazały jednoznacznie, że za wszystkie moje urojenia odpowiedzialny jest bimberek z nadgniłej ściółki leśnej. Jutro mnie wypuszczają, bo powiedzieli że nawet gdyby trzymali mnie tu rok, nie wyjaśnią jakim sposobem bimberek mógł wywoływać u mnie tak sprzeczne urojenia mrówek i mrówkojada jednocześnie. Odkryty syndrom nazwano syndromem Zemsty Faraona. W ten sposób przeszłam do historii medycyny!!


 A morał z tej historii jest następujący: Co prawda picie bimberku ze ściółki leśnej może doprowadzić do sprzecznej natury urojeń maści wszelakiej, ale można dzięki temu trafić do historii medycyny czego i Wam życzę chłe chłe.

o mnie: prowadzę osobiście bloga: http://sramelia666.wordpress.com

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości